W takim zespole możemy sporo namieszać
Astra Nowa Sól ma już skompletowany skład. Jednym z bardzo ważnych ogniw będzie znany kibicom siatkówki Paweł Skibicki, który po dwóch latach gry w Żaganiu wraca do naszego miasta. W rozmowie z nami zdradza, co skłoniło go do powrotu i jaką rolę ogrywa w tym dawny kolega z boiska Wojtek Lis
Jak się zaczęła Twoja siatkarska przygoda?
Na początku grałem w koszykówkę. To były czasy, gdy byłem tak mały, że szurałem torbą treningową po ziemi. Pochodzę ze Świebodzic spod Wałbrzycha. Jako małe dzieci pojechaliśmy na turniej koszykówki do Madrytu. Dla nas to było wielkie przeżycie. Tam przejechał mnie… rower. Miałem poważną ranę ręki. Do dzisiaj mam pamiątkę. Po tym zabiegu szycia przez rok nie mogłem trenować. Tata chodził z kolegami na siatkówkę i zaczął mnie ze sobą zabierać. Podawałem im piłki. Kiedy się lepiej poczułem, odbijałem przez siatkę. Zostałem zauważony przez trenera Duszę. W ten sposób znalazłem się w Wałbrzychu i zacząłem trenować siatkówkę. Później przeszedłem do Bielawy. Tam zrobiliśmy z drużyną awans z trzeciej ligi do drugiej. Wielki sukces, bardzo miło to wspominam. Awansować, nieważne, z której ligi, to wielkie przeżycie. Po Bielawie Zielona Góra, Nowa Sól przez dwa lata i tu kolejny mój wielki sukces i gra w finale drugiej ligi.
Co sprawiało, że zmieniałeś kluby?
Brałem pod uwagę perspektywy. Wiedziałem, że w Zielonej Górze trenerem jest Tomasz Paluch, specjalista i prawdziwy mistrz siatkówki. Niestety, nie jest już trenerem. Przeszedłem wtedy z Bielawy do AZS Zielona Góra z kolegami Błażejem Szymeczko i Piotrem Borkowskim. W trójkę graliśmy sezon i poszedłem do Nowej Soli. Za tą zmianą stoi Wojtek Lis (śmiech). Wojtek zaciągnął mnie do restauracji chińskiej na zupę, tak twierdził, i tam zaczął mnie przekabacać. Z Wojtkiem ciężko się rozmawia, trudno mu odmówić i kontrować jego argumenty. Jest też wyjątkowo uparty (śmiech). Do tego grając w Zielonej Górze poznałem swoją żonę Kamilę, nowosolankę. Miało to z pewnością znaczenie. Kiedy przeszedłem do Nowej Soli chyba poczułem ulgę, było mi tu dobrze, musiałem tylko na studia dojeżdżać. To był piękny siatkarski czas. Dojście z Koliberkami do finału jest dla mnie czymś niezapomnianym. Nikt na nas nie stawiał. Udało się to osiągnąć ciężką pracą. Pamiętam jak stale z Wojtkiem zostawaliśmy po treningach na dodatkowy wycisk. Chyba się na mnie uwziął (śmiech). A poważnie, to bardzo go lubię i cenię. Po Nowej Soli przeszedłem do Sobieskiego Żagań. Dostałem dobrą propozycję i uznałem, że warto podjąć wyzwanie. Uważam, że kiedy się jest młodym zawodnikiem, to dobrze jest zmieniać kluby. Każde nowe miejsce mobilizuje do wytężonej pracy i bardzo motywuje. Zawodnik chce się wykazać, pokazać, na co go stać i daje z siebie maksimum. Jednocześnie zdobywa nowe umiejętności od kolejnych trenerów. W Żaganiu na przykład bardzo poprawiłem swój atak. Z Sobieskim w pierwszym roku mojej gry awansowaliśmy do turnieju półfinałowego. Z kolei w minionym sezonie usiłowałem uniemożliwić Nowej Soli przejście dalej, a w tym będę dawał z siebie wszystko, żeby było odwrotnie. Chociaż muszę się przyznać, że jak w play-off trafiliśmy na Nową Sól, to nawet się ucieszyłem. Byłem przekonany, że Sobieski poradzi sobie z tak młodym zespołem. Chyba wysiadły głowy zawodnikom Żagania, a nowosolan poniosło. Z pewnością jest to też efekt dobrej pracy z zawodnikami Przemka Jetona. Dostawali baty od niektórych zespołów, a nagle potrafili wyjść i wygrać z nami.
Co sprawiło, że postanowiłeś wrócić do Nowej Soli? Przechodzicie w trójkę razem z Alanem Goltzem i Przemkiem Kępskim. Czy Wojtek Lis też ma wpływ na twoją decyzję?
Nie, tym razem Wojtek nie ma z tym nic wspólnego…. Chociaż, jak byliśmy z Przemkiem Jetonem na majówce, to napisał mi sms’a, żebym posłuchał Przemka propozycji. Czyli chyba znowu, gdzieś się pojawia jego rola (śmiech). Z chłopakami Przemkiem i Alanem bardzo dobrze się znamy. Z Alanem to chyba gramy i przechodzimy w pakiecie. Z Przemkiem grałem w Zielonej Górze. Namówiłem go na Żagań i chyba teraz na Nową Sól. Uznał, że to coś dla niego. To wyjątkowo pracowity chłopak. Daje z siebie 200 procent. Do powrotu do Astry namówił mnie Przemek Jeton. Zresztą, ja też widziałem, jak zmienia się nowosolska siatkówka. Zapragnąłem być częścią tej zmiany. W podjęciu decyzji pomogli nam kibice. Grać przed taką publicznością, to coś wspaniałego. W drugiej lidze nigdzie nie widziałem tak pełnej entuzjazmu publiczności. To prawdziwi kibice, pełni radości. Przechodzimy do Koliberków dla tej atmosfery. Dzieci tańczące w przerwie, tego nigdzie nie ma. Nie bez znaczenia jest też powstająca grupa sponsorska. Wszystko razem daje perspektywę.
Czym Twoim zdaniem będzie się wyróżniał zbudowany na ten sezon zespół? Będzie podobny do tego sprzed dwóch lat, czy zupełnie inny?
Dużo zawodników, którzy trzy sezony temu ciągnęli grę, zeszło z boiska. Nie ma Konrada Grześkowiaka, Wojtka Lisa, Pawła Gajowczyka. Myślę, że na poszczególnych pozycjach postaramy się godnie zastąpić kolegów. Muszę jednak przyznać, że byli marką samą w sobie. Mieli super umiejętności techniczne, głowę i odpowiedni wiek. Wciąż pamiętam jak Wojtek z każdej piłki potrafił coś zrobić, Konrad wprowadzał swój słynny spokój. Teraz jest Przemek Kępski, który jest bardzo dobrym defensywnym zawodnikiem, doskonały w przyjęciu i obronie. Alan bardziej ofensywny i skuteczny. Nie znam rozgrywającego Sławnikowskiego, ale wszystko przed nami. Wydaje mi się, że ten zespół może naprawdę namieszać. Chociaż okoliczne zespoły są silne. Wałbrzych będący z nami w grupie jest mocny, silny jest Żagań. Jeżeli jednak dobrze popracujemy, to będziemy nie do zatrzymania. Dużo nam daje to, że się znamy, przyjaźnimy i lubimy. Na pewno nie będzie kwasów w zespole. Nie ma w tym składzie nikogo, kto się wywyższa i jest cwaniakiem.
Co to znaczy boiskowy cwaniak?
(śmiech) To umiejętność zablokowania i popatrzenia w twarz. Prowokowanie gestami, ruchami. Umiejętność takiego bezczelnego zdenerwowania zawodnika z przeciwnej drużyny, który wówczas zaczyna się emocjonować i gra już mu nie wychodzi. Ja już wyrosłem z takiego wyprowadzania innych z równowagi, nie chce mi się (śmiech). Jednak radzę sobie, gdy ktoś usiłuje to zrobić, znam te mechanizmy. Z pewnością nie pozwolą siebie i drużyny wytrącić z równowagi.
W Nowej Soli mieszkasz od trzech lat, jak ci się tutaj żyje?
Przyszedłem za siatkówką i jestem przekonany, że tutaj już zostanę. Jesteśmy z żoną na etapie poszukiwania mieszkania. Pracę mam w Żaganiu. Klub na miejscu. Kamila lubi swoją pracę w Nowej Soli. Jedyny minus jest taki, że kończę pracę i jadę prosto na trening, a w weekend na mecze. Jeden z moich trenerów powtarzał, że przyjdzie czas na odpoczynek, ale nie teraz.
W Astrze będę środkowym. Najlepszy środkowy, to taki, który nie przeszkadza na boisku. Niezbędne jest umiejętne dochodzenie do bloku. Trzeba czytać grę rozgrywającego. Kibicowi trudno to zauważyć. Środkowy meczu sam nie wygra. To zawodnik, który jest najbardziej skuteczny, jeżeli ma piłkę dobrze dograną. Oczywiście pod warunkiem, że jest się dobrym.
Jesteście teraz siatkarską rodziną. Ze szwagrem Michałem Majewskim graliście razem w Żaganiu. Twoja żona Kamila jest niemal na każdym meczu, podobnie jej rodzice.
Kiedy trwa sezon praktycznie cały czas rozmawiamy o siatkówce. Teraz na topie są nowinki, kto przychodzi, kto odchodzi. Teść nie stroni od krytyki (śmiech). Daje nam popalić, jak coś nie idzie. Nie ma sentymentów.
Jaki jest twój siatkarski plan na Nowa Sól?
Biorąc pod uwagę zaangażowanie kibiców i sponsorów, to doskonały fundament do tego, żeby stworzyć silny zespół. Jeżeli nowosolanie będą chcieli pierwszej ligi, będzie ich cieszyć nasza gra, to nas to poniesie. Teraz przed nami budowanie zespołu. Może to potrwać dwa, trzy lata i wtedy zaatakować. Stać nas na zbudowanie bardzo mocnej drużyny, po dwóch, trzech zawodników na każdą pozycję. Mecze nie zawsze wychodzą, czasami ktoś ma słabszy dzień. Wtedy z kwadratu wchodzi ktoś równie dobry albo i lepszy. Moim zdaniem to osiągalne. Od dwóch tygodni zacząłem treningi i czekam na pozostałych zawodników. Trener Jeton powiedział, że zaczniemy od wspólnego meczu w piłkę nożną. To będzie masakra, bo jestem bardzo słaby w nogę (śmiech).