Szansę trzeba wykorzystać
– Bardzo chciałbym, żeby w Nowej Soli była I liga. Moim marzeniem jest być wtedy zawodnikiem Astry. Byłbym naprawdę bardzo szczęśliwy – mówi Dawid Witkiewicz, nowosolski siatkarz
Nowosolanin Dawid Witkiewicz ma 25 lat. Po skończeniu „Elektryka” poszedł na studia na Uniwersytet Zielonogórski. Kilka dni temu obronił pracę inżynierską.
Siatkówka jest jego pasją, od kiedy skończył 12 lat. Teraz marzy, żeby zagrać w barwach Astry w I lidze.
Monika Owczarek: Jak forma przed kolejnymi meczami, bo nie ma co się oszukiwać – po meczu z Bielawianką musicie z Oławą pokazać się z lepszej strony.
Dawid Witkiewicz: Mam nadzieję, że forma będzie rosła. Jest lepiej z każdym treningiem. Zawsze staram się dawać z siebie jak najwięcej, choć niestety zależy dużo również od dyspozycji dnia.
W tym sezonie momenty mieliśmy różne. Nie uniknie się tego – czasem jest wysoka forma, ale i słabsze momenty. Nie można się jednak poddawać, kiedy idzie gorzej. W chwili, gdy mecz siada, trzeba się podnosić. I to jest najważniejsze. Przegrane przez własne błędy spotkania uczą pokory, zwłaszcza tych zawodników, którym najbardziej zależy. Ogarnia wtedy człowieka wielka złość na siebie, bo nie wolno się poddawać bez walki. Na boisku trzeba oddawać serce.
Mecz z Międzyrzeczem jest przykładem na to, że potrafimy grać równo i niewiele psuć (Astra wygrała z liderem 3:2 – dop. red.). „Wystarczy” nie mieć własnych błędów, bo to w siatkówce zabija grę. Wszystko jest w głowie, to w niej musi być stabilnie. Najważniejsze są treningi, jeżeli na nich da się z siebie dwieście procent, to mecze wyjdą.
Mówisz: wszystko jest w głowie. A co jest w twojej?
(śmiech) Jesteśmy młodym zespołem i stale się uczymy. W sporcie nigdy do końca nic nie wiadomo. Staram się dawać z siebie wszystko.
Jestem wiekowo po środku stawki – młodszy od starszych, ale i starszy od młodszych zawodników. Wcześniej przeszedłem swoje, stałem jako rezerwowy w kwadracie. Działo się tak chyba przez dwa sezony. To jednak trzeba przeżyć, trzeba poczekać na swoją szansę. Potrzebna jest pokora i ciężka praca na treningach.
Jeżeli trener mnie dostrzegał, to mnie wpuszczał, jak zaliczyłem dwie czapy, to wracałem do kwadratu. Ale on najlepiej wie, w jakiej dyspozycji jest zawodnik, widzi nas na treningach. Kiedy dostaje się szansę, trzeba ją wykorzystać w każdej sekundzie.
Przypominasz sobie pierwsze chwile na siatkarskim boisku? Długą drogę przeszedłeś od tego momentu.
Trenuję całe życie, zacząłem w czwartej klasie podstawówki. Rodzicom zależało, żebym gdzieś spożytkował swoją wielką energię.
Dobrze trafiłem z dyscypliną. Od tamtego momentu stale trenuję i łączę to z nauką. W domu sport zawsze był i jest popularny. Mama należy do Nowosolskiej Grupy Biegowej. Rodzice przychodzą na moje mecze. Po tym z Międzyrzeczem powiedzieli, że wreszcie było dobrze. A wiadomo – rodzice prawdę powiedzą (śmiech). Tak sobie myślę, że gdyby po tylu latach ktoś mi odebrał treningi, to nie wiem, co bym zrobił z wolnym czasem.
Bardzo podoba mi się atmosfera podczas naszych ostatnich rozgrywek w Nowej Soli. Małe tancerki są świetne. Dziewczynki wspaniale nas dopingują i kibicują.
Łączymy dwie dyscypliny – my gramy w siatkówkę, one tańczą. Całość daje doskonałe widowisko dla kibica.
Twoje największe siatkarskie marzenia?
No cóż, chciałbym być jeszcze trochę wyższy (śmiech), ale to się już chyba nie stanie. W siatkówce nigdy dość centymetrów.
Bardzo chciałbym, żeby w Nowej Soli była I liga. Moim marzeniem jest być wtedy zawodnikiem Astry. Byłbym naprawdę bardzo szczęśliwy. To też wielka promocja miasta i mieszkańców.
A tymczasem przed nami kolejne mecze i na nich teraz staram się skupić.