"Chcemy stopniowo budować markę Astry" - wywiad z Przemysławem Jetonem
Przyzwyczaiłeś się już do nowej roli?
– Cały czas się ze wszystkim zapoznaję. Zanim zacząłem, to główne zadania były już zamknięte. Sytuacja związana z pandemią ograniczyła ruchy organizacyjno-meczowe. Ludzie straszyli pandemią, a musieliśmy przekonywać sponsorów, że warto inwestować w nowosolską siatkówkę. Część rozmów wyszła pozytywnie, część się odbiła. Niektórzy wykorzystywali fakt, że pandemia występuję i mocno się bronili. Na szczęście została z nami duża grupa partnerów, za co jesteśmy im mocno wdzięczni. Często przychodzę jeszcze na halę sprawdzić, jak zespół wygląda na co dzień. Z lekkim sentymentem to obserwuję. Pogodziłem się i jednocześnie przekonałem, bo jest to też kawał satysfakcjonującej pracy, jeżeli chodzi o drugą stronę prowadzenia zespołu.
Mecze będziesz oglądał z ławki rezerwowych, czy trybun?
– Formalnie nie mogę siedzieć na ławce. Będę na trybunach. Organizowaliśmy ostatnio memoriał śp. Zdzisława Roli i przyznam, że przynajmniej połowy turnieju nie mogłem obejrzeć, bo cały czas musiałem gdzieś latać i dopinać pewne rzeczy. Później stałem na trybunie i tam też pozostanę.
Jak odejście sponsorów przełożyło się na budżet Astry? O ile procent będzie on niższy?– Pierwsze prognozy nie były ciekawe. Chyba we wszystkich klubach była lekka panika. Na dziś mogę powiedzieć, że jesteśmy zabezpieczeni i mimo mniejszego nakładu ze strony sponsorów, procentowo mocno się to nie odbiło. Udało nam się pozyskać też jednego małego partnera. Trwają jeszcze rozmowy z kolejnymi. Myślę, że koniec końców budżet będzie bardzo podobny. Na pewno z części rzeczy musieliśmy zrezygnować.
Z jakich?
– Części dodatków dla naszych zawodników. Wcześniej mogli oni liczyć na dopłaty do obiadów, czy noclegów. Teraz musieliśmy zejść z tego, a także części stypendiów. Nie były to rażące sumy, bo niektórzy zawodnicy zostali zastąpieni młodzieżą. Później postanowiliśmy bardziej zainwestować w marketing, aby marka klubu cały czas się rozwijała i była z daleka rozpoznawalna.
Rosnąca marka klubu mocno pomaga w rozmowach ze sponsorami?
– Myślę, że tak. To kolejny sezon od 2013 roku, gdzie powoli pniemy się w górę. Rozmowy prowadzi się troszeczkę łatwiej, bo nawiązując kontakty z potencjalnymi sponsorami, oni już wcześniej słyszeli o klubie i to zazwyczaj dobre słowa. Najważniejsze, aby zaprosić ich na mecz i pokazać, że to ciekawy projekt. Patrzymy przyszłościowo. Chcemy w przeciągu nie tego, ale może następnego sezonu otwarcie powiedzieć, że będziemy starali się awansować klasę wyżej.
Dlaczego dopiero w przyszłym roku?
– Musieliśmy zejść z pewnych funduszy. Świat sportu jest uzależniony od finansów. Zawodnicy wyższej jakości, od których my możemy oczekiwać więcej, cenią się bardziej. Jakiś czas temu obraliśmy taki tor, że fajnie byłoby mieć halę sportowo-widowiskową z super kompleksem, po to, by się nie wstydzić zapraszać zawodników uprawiających ten sport w pełni zawodowo. Do tego kibice mogliby w pełni czerpać satysfakcję z widowiska. Wtedy część sponsorów będzie jeszcze bardziej zainteresowana. Hala przy ul. Botanicznej spełnia wszelkie wymogi PZPS, ale widzimy, że tu mamy lekką rezerwę i wiemy, że budowa nowego obiektu jest zaplanowana w naszym mieście.
Twierdzisz, że obecny zespół nie byłby gotowy na pierwszą ligę?
– Oczywiście, nie ujmując chłopakom, wydaje mi się, że nie. Nie mówię tylko o umiejętnościach sportowych, ale też o organizacji ich dnia codziennego. Pierwsza liga to pełne zawodowstwo, a u nas wszyscy pracują. Mamy część studiującej młodzieży, a w wyższej lidze trzeba w pełni oddać się siatkówce. Na razie nie mielibyśmy takiej możliwości z obecnym składem.
Rozumiem, że turniej półfinałowy?
– Tak. Byłoby bardzo fajnie. Jeżeli będziemy w pierwszej czwórce po rundzie zasadniczej, to ten wynik nas zadowoli. Za wszelką cenę będziemy dążyć do awansu na „półfinały”. O ile zdrowie nam pozwoli, to mamy na tyle doświadczonych i zgranych zawodników, że powinniśmy bić się o ten cel.
Nie czujecie presji ze strony miasta? Prezydent coraz mocniej żyje siatkówką.
– Prezydent bardzo mocno żyje siatkówką i wspiera nas swoją obecnością na każdym spotkaniu. Żyjemy w świetnych relacjach i bardzo często rozmawiamy. Wymieniamy się spostrzeżeniami i mamy podobne zdanie. Powiedział, że będziemy musieli jeszcze trochę poczekać na halę. Musimy się na wszystko dobrze przygotować. Mamy nowy zarząd, nowy sztab szkoleniowy i wszystko potrzebuje czasu.
W budowie hali są duże opóźnienia?
– Znowu wracamy do pieniędzy. Oferty, które wpłynęły od wykonawców opiewały na sumę, którą miasto nie jest w stanie wyłożyć. Liczyliśmy, że przez pandemię nastąpi spadek wartości materiałów budowlanych, a okazało się, że wszystko poszło w drugą stronę. Pieniądze, za które jeszcze w tamtym roku firmy byłyby w stanie wykonać pracę, teraz są niewystarczające i wszystko podniosło się o kilka milionów. Na pewno będzie jeszcze jeden przetarg w tej sprawie.
Przechodząc już do aspektów sportowych, dlaczego Wiktor Zasowski został trenerem Astry?
– Wiktor w ostatnich sezonach wykonał kawał świetnej pracy w Zielonej Górze. AZS miał bić się o utrzymanie, a on potrafił wykrzesać z tych chłopaków dobrą energię. W niektórych meczach zrobili mega niespodziankę. Poza tym znamy się w zasadzie od gry jeszcze w grupach młodzieżowych. Cały czas mieliśmy ze sobą kontakt. Nadajemy na podobnych falach. To młody, ale bardzo ambitny trener. Ma dobry kontakt z zawodnikami. Z większością z nich zna się osobiście. Nie musieliśmy daleko szukać trenera. Wystarczyło spojrzeć za miedzę. W Zielonej Górze Wiktor bardzo dobrze się odnajdywał i mam nadzieję, że w Nowej Soli będzie tak samo.
Od kilku lat „polowaliście” na Marcina Brzezińskiego. Czym teraz udało się go skusić?
– Prawdą jest to, że od bodajże trzech lat po każdym sezonie wchodziliśmy z Marcinem w negocjacje. Był mocno związany z Chrobrym Głogów. Sam w pewnym momencie doszedł do wniosku, że czas na zmianę środowiska. Otoczenie nowosolskie bardzo mu sprzyjało. Mieszka w Kłobuczynie, czyli miejscowości oddalonej od Nowej Soli o niespełna 30 kilometrów. Znał sporo chłopaków ze składu. Od dłuższego czasu obserwował naszą drużynę i widział, że klub cały czas się rozwija. To były tylko formalności. Nie musieliśmy go długo namawiać. Myślę, że będzie bardzo mocnym punktem naszego zespołu.
W poprzednich latach stawialiście na mieszankę młodości i doświadczenia na rozegraniu. Teraz macie dwóch już ogranych, ale jeszcze młodych rozgrywających. Nie boisz się, że w kluczowych momentach czegoś zabraknie na tej pozycji?
– Podziękowaliśmy Maćkowi Januszewskiemu, tak jak wspomniałeś, zawodnikowi doświadczonemu. Artur Sławnikowski jest już u nas trzeci sezon. Sprawdził się przede wszystkim w przedwcześnie zakończonym, poprzednim sezonie. Dlatego dostał propozycję przedłużenia kontraktu. Mateusz Ruciński nie jest „starym wyjadaczem”, ale już ogranym na drugoligowych parkietach. Nie jest to młodość u jednego i drugiego. Nie brakuje im doświadczenia. Są zawodnikami o różnej charakterystyce i trener Zasowski będzie miał pole manewru. Nie boimy się o rozegranie.
Tegoroczna druga liga twoim zdaniem będzie mocniejsza?
– Od lat przyjęła się taka reguła, że 4-5 zespołów bije się o coś, a reszta nie chce spaść z ligi. Trochę z tonu zszedł Wałbrzych, który stracił sponsora tytularnego. Mają zdolną młodzież, która osiągała dobre wyniki w rozgrywkach juniorskich. Nie można ich bagatelizować. Żagań zachował trzon z poprzedniego sezonu i wzmocnił się Łukaszem Jurkojciem, który jest w stanie poukładać grę nie tylko na boisku, lecz i poza nim. Z historii Sobieskiego wiemy, że w przeszłości różnie to u nich wyglądało. Doszedł do nich bardzo fajny przyjmujący Mikołaj Głowacki i moim zdaniem Żagań zrobił krok do przodu. Głogów w 50 procentach zachował pierwszoligowy skład i według mnie oni są kandydatem numer jeden do awansu. Bielawa zaskoczyła wszystkich. Ma apetyt na powrót do drugoligowej czołówki. Doszedł do nich Marcel Gromadowski, były reprezentant Polski, który będzie prawdziwym liderem tego zespołu. My chcemy zostać w tym gronie i myślę, że ta solidna czwórka będzie na plus w porównaniu z ubiegłym sezonem. Reszta skrupulatnie będzie chciała sprawiać niespodzianki. Nie można nikogo bagatelizować.
Jakub Kłyszejko